Samotne-szczęście » Archiwum bloga » Na dobry “złego” początek.

Pamiętnikowe Na dobry “złego” początek.

Brak komentarzy »

Ponieważ to jest mój pierwszy wpis, inaugurujący działalność tego bloga-pamiętnika, na początek wyjaśnię może, czemu nadałem mu akurat taką nazwę.

Otóż szukałem nazwy, która będzie na swój sposób unikalna. Te wszystkie wydarzenia, które ostatnio się mi przytrafiły, nasunęły mi nazwę nie zasługuję na szczęście, jednak oczywiście była za długa i niezbyt pasowała. Ostatnio moje myśli skupiają się właśnie wokół szeroko pojętego szczęścia. Powoli dochodzę do wniosku, że szczęściem dla mnie jest żyć z daleka od ludzi, samotnie, bo to daje mi aktualnie pewną wewnętrzną radość. Jednak uważam także, że mógłbym dawać szczęście wielu ludziom, gdyby tylko inni byli na tyle dojrzali, by to zauważyć i traktować mnie na równi, a nie w gorszych kategoriach. Stąd właśnie, po połączeniu tych dwóch myśli, powstało owe samotne szczęście, które stało się nazwą mojego bloga.

Poza tym zdaję sobie sprawę, że nikt nie będzie tego czytał, bo niby kto ma to robić? Ale nie interesuje mnie to. Piszę to dla siebie, by kiedyś do tego wrócić i być może pośmiać się ze swojej głupoty czy dziwnych problemów, mając obok siebie kochającą żonę i dziecko. Nie wiem co będzie, ale to moje marzenie. Tylko marzenia się nie spełniają… W każdym razie nie interesuje mnie czyjeś niezadowolenie, wyśmiewanie, obgadywanie za plecami, śmianie się z wpisów, itd. Nie obchodzi mnie to, po prostu. To świadczy tylko i wyłącznie o tamtych osobach, a po mnie spływa (ewentualnych takich komentarzy usuwać nie będę, wolność słowa panuje także i tu).

Co dziś za dzień? A, no tak… Dziś walentynki, 14. lutego, roku 2010 poniekąd… Gdyby nie to, że na każdym kroku, w każdym kalendarzu, na każdym portalu w Internecie, itd., jest napisane 2010 – spokojnie miałbym wątpliwości, czy czasem nie cofnąłem się rok czy dwa lata wstecz.

Miałem to, co dla mnie najważniejsze: kochającą dziewczynę, z którą planowałem przyszłość i wiedziałem, że nic nas nie rozłączy, przyjaciółki, z którymi mogłem zawsze na każdy temat porozmawiać, a także rodzinę oczywiście, którą powinienem był wymienić na pierwszym miejscu. Do tego wszystko układało się znakomicie – w szkole, na co dzień. Wszędzie. Uważałem, że powinienem się cieszyć, bo wielu ma różne tragedie i przykrości, a mnie nic nie spotyka. I cieszyłem się, do czasu. Bo stało się to, czego w życiu ziemskim nienawidzę najbardziej: jak jedno się posypie – sypie się wszystko. Niczym domek z kart, gdy niechcący zadrży ręka przy dokładaniu kolejnej karty… Dziewczyna, której byłem pewien, jak śmierci (tylko tego jestem aktualnie pewien), zostawiła mnie, bo zjawił się inny, który był bliżej. Zmarnowałem 2 lata z kimś, kto miłość przelicza miarą kilometrów, a nie miarą uczucia. Mimo, że parę osób mówiło, że dawno powinienem skończyć, to ja liczyłem na cud. Cuda nie istnieją – tego się nauczyłem. Jednak dowiadując się, że to dawno była fikcja, a nie związek, szybko się wyleczyłem, ze smutku i żalu, i zacząłem na nowo cieszyć się życiem (choć miałem tą świadomość, i nadal mam, ile przez to straciłem z codzienności i jak o wiele lepiej mogłoby wyglądać moje życie, gdybym nigdy na nią nie trafił).

Odczuwałem jednak pewną pustkę, samotność. Postanowiłem odnowić parę, zaniedbanych przez pewien czas, kontaktów. Postanowiłem także spotkać się z kilkoma osobami, z którymi w życiu się nie widziałem, by przenieść do świata realnego kilka znajomości internetowych – takich, które uważałem, że są najlepsze, lepsze niż realne. Najpierw spotkałem się z jednym dobrym kolegą, mieszkającym kilka dzielnic dalej. Poszliśmy na łyżwy, razem z jego znajomymi. Jednak fakt, że oni dobrze się znają, a mnie zna tylko on, sprawił, iż to spotkanie szybko zmieniło się w moje samotne wyjście na łyżwy. Cóż, na kolejne spotkanie pewnie znowu będziemy się zbierać 4 lata, tak jak i poprzednim razem, jednak nie jest mi już do tego spieszno. Uważam, że to tylko popsuło nasz wzajemne stosunki, ale miałem nadzieję, że to jedyny przypadek. Niestety, nie.

Następnym przykładem jest spotkanie z bardzo dobrą znajomą, przyjaciółką, z sąsiedniej miejscowości kawałek od Poznania. Długo te spotkanie nie wychodziło, z różnych przyczyn (przez pewną inną osobę), jednak gdy już jedno spotkanie w końcu wyszło i BARDZO się z niego cieszyłem i miałem nadzieję, że to nie ostatnie – ni stąd, ni zowąd, skończyła się i przyjaźń (która nawet nie wiem czy naprawdę była z tej drugiej strony) i cała znajomość w sumie także. Tak jak wcześniej dnia bez rozmowy nie było, tak teraz kilka słów zamienionych w ciągu dnia to już wiele. Na gadu oczywiście, gdy się odezwę – inne formy kontaktu w ogóle odpadły. Nie rozumiem i nie zrozumiem.

W tym momencie jestem pewny tylko jednej osoby. Niestety, już tylko. Mówiłem parę razy, że i z nią chciałbym się spotkać, jednak teraz już nie chcę. Nie mogę pozwolić, by kolejna osoba zmieniła do mnie nastawienie. Skoro to tak wiele psuje (to do mnie nie dociera, bo co, aż tak odrzucam czy szczerość, nawet ta pozytywna, jest taką złą cechą?), to żadnych spotkań nie będzie. Tu nie ma miejsca na do trzech razy sztuka (to już postanowione, A., chyba, że za kilkanaście lat).

Dlaczego zastanawiałbym się, czy odbyłem podróż w czasie? Bo to, co się dzieje, już było. Historia zatoczyła okrąg, dokładny jak od cyrkla. Poprzednią dziewczynę straciłem również w styczniu, również z kłótnią i również z zerwaniem wszelkiego kontaktu. Inni się na mnie wypieli także w tym momencie. Potraciłem inne kontakty, będąc nadal tym samym człowiekiem, tak jak i teraz. Wszystko tak, by na walentynki zostać sam i zastanawiać się, czy dalsze życie ma sens. Analogicznie w tym roku. Kolejne walentynki samotne, w domu, z rodziną. Z tą tylko różnicą, że nic z tego, co się pokończyło, już się nie poprawi, bo tego nie chcę. Zasługuję na szacunek, a jak go nie dostaję, to się z taką osobą żegnam, a nie daję się niszczyć jak kiedyś, czekając właśnie na wspomniany wcześniej cud. I nie załamuję się – jaki świat dla mnie, taki ja dla świata. Wolę remisować, niż przegrywać. A na wygraną jeszcze przyjdzie czas, o ile nie jestem tym, co to urodził się tylko po to, by być przegranym.

Nadal mam nadzieję, że spotkam tylko odpowiednie osoby na swojej drodze, które docenią moją wartość, jako człowieka i przyjaciela, lecz jeśli żadnej takiej nie będzie – to też dobrze. Polubiłem swoją samotność. Może dlatego, że nie mam innego wyjścia, a może dlatego, że rzeczywiście jestem nie do zaakceptowania przez realne społeczeństwo…

Wszystkim zakochanym życzę szczęścia (tym w Radomiu także). Może kiedyś polubię te komercyjne święto zwane walentynkami, o ile będę miał z kim je spędzić.

Tymczasem jednak: walę tynki. Komercha. Nienawidzę. Bawcie się dobrze.

Bookmark and Share


Zostaw odpowiedź

Musisz się zalogować aby móc komentować.