Archiwum miesiąca Kwiecień 2010

Pamiętnikowe Bo nic nie trwa wiecznie.

Brak komentarzy »

Sen chciał mnie już zabrać o północy, ale wolałem powspominać, przeglądając fotki z zeszłych wakacji i z tych wszystkich dobrych chwil, które mnie spotkały, niż mu się oddać (nie mogę iść spać wcześniej, niż po dwóch godzinach od jedzenia – kwestia zdrowia – więc czymś się zająć musiałem, byle odpocząć od nauki). Teraz także jest wiele pięknych chwil, jednak nie zwracam na nie uwagi, bo znowu dałem się zaćmić, przez co wrażenie, jakby moje życie w ogóle straciło sens (nie pierwszy raz takie odczucie, ale pierwszy raz dopiero tak naprawdę je rozumiem i potrafię temu zapobiec).

Ale co się dziwić? Nieczęsto zdarza się stać na szczycie góry szczęścia, radości, euforii, po czym po chwili zostaje się z niej strąconym w przepaść niewiedzy, smutku i takich wielkich znaków zapytania, które są dosłownie wszędzie, a o które głowa niemal się rozbija w locie (a dzisiaj jeszcze się o nie potykałem nawet, pieprzone!).

Zupełnie obcy ludzie niekoniecznie muszą być źli. Często okazują się lepszą pomocą, niż Ci dobrzy znajomi. Kolejny przełamany stereotyp – ostatnio dobrze mi to idzie. Przypadkiem. Nie znam tego człowieka i nawet nigdy go nie poznam, jednak dotarł do mnie jak nikt inny wcześniej, za pomocą dosłownie paru e-maili. Dotarł tak pozytywnie, że wzruszył nawet to, czego nigdy sam z siebie bym nie zmienił (mimo, że mi przeszkadzało), błędnie uważając, że nie potrafię tego zmienić. Wyjaśniać nie będę, bo mi się nie chce – nawet tego, o co w ogóle chodzi. Boli, boli jak cholera! Tyle mogę powiedzieć, bo nasuwa się samo.

Przypomnę sobie kiedyś całą tę sytuację, jak zobaczę ten wpis, i sam się z tego zaśmieję, obiecuję! Z całego życia się zaśmieję, prosto w jego twarz, przypominając sobie, jaki byłem, wiedząc, jaki jestem. A osoba bliska memu sercu, czytając to, nigdy nie uwierzy, że to byłem ja.

To ostatni wpis na tym blogu. Niech będzie on pozytywnym zakończeniem tego pierdolonego smęcenia. I zakończeniem tego etapu, z którego na razie muszę się wyleczyć (znowu znowu znowu! kurde.).

AAA! Jeszcze PS. Podczas małego ogarnięcia komputerowego bałaganu, znalazłem swoje opowiadanie, które zacząłem w styczniu tego roku, a potem odstawiłem do archiwum i postanowiłem go nie kończyć. Jednak skończę, po maturze. To ładne podsumowanie paru, bardzo odmiennych od innych, miesięcy, które ostatnio były. I nawet opublikuję, a miało nigdy do tego nie dojść!

Wszystko się zmienia (tylko nigdy nie to, co by się chciało i nigdy nie to, co w gruncie rzeczy należy do rzeczy bardzo prostych).

Nie-pozdrawiam. Żegnam.

Pamiętnikowe Drugi bilet na życie.

Brak komentarzy »

Minęły zaledwie 4 dni od katastrofy prezydenckiego samolotu, która wstrząsnęła całym naszym narodem. Katastrofa, która zdarzyła się w rocznicę mordu Katyńskiego, nie powinna pójść w zapomnienie. Konieczne jest wyciągnięcie odpowiednich wniosków, a najpierw przemyślenie tej całej zaistniałej sytuacji. Nie można pozwolić, by śmierć tylu tysięcy ludzi, a teraz kolejnych 96 osób, przeszła tylko falą, często udawanej, żałoby po świecie, a po paru dniach życie wróci do normy i popełniać będziemy te same błędy, jakby zupełnie nic się nie stało.

Zastanawiacie się, po co to piszę, prawda? Przecież każdy to powinien wiedzieć, żadna nowość. Okazuje się, że właśnie nie… Tak naprawdę takie lub podobne zdarzenia nie wszyscy są w stanie przemyśleć. Większość ludzi machnie ręką, stało się to trudno i idzie dalej, zatrzymując się tylko na chwilę, albo nawet wcale. Opowiem wam pewną historię…

Media w ostatnim czasie wręcz dusiły nas informacjami dotyczącymi katastrofy. Często dziennikarze podawali niepoparte żadnymi dowodami domysły, mącąc ludziom w głowach. Jednak parę informacji zgadzało się z prawdą. Wśród nich była ta, że parę osób, które powinny znaleźć się w pechowym samolocie – nie wsiadło do niego. Powody były różne. Jedna osoba się spóźniła, inna odstąpiła miejsce komuś, a jeszcze inna pojechała pociągiem lub samochodem, ponieważ miała dziwne przeczucia. Nie pamiętam dokładnej ich ilości, wiem o około czterech takich osobach, a nazwiska akurat tutaj są nieistotne. Te parę osób, z różnych powodów, otrzymało tą samą szansę. Coś, co ja osobiście nazywam “drugim biletem na życie”. Nie wsiedli do samolotu śmierci, coś ich powstrzymało, ktoś poleciał za nich. Nie zginęli… W pewien sposób oszukali los, choć to może właśnie on chciał z jakiegoś powodu ich ocalić. Wiedziałem o takich przeczuciach. Wiedziałem też, że takich przypadków wybawienia się od śmierci, zdarzyło się już wiele. Pamiętam, że sam, niecałe 7 lat temu w lipcu, otrzymałem od losu drugi bilet na życie (tej sytuacji jeszcze tu nie opisałem, ale zrobię to w najbliższym czasie). Mam jednak wrażenie, że tej danej mi szansy nie wykorzystałem tak, jak powinienem… Na pewno nie zatrzymałem się na dłużej, niż na chwilę, po czym machnąłem ręką i ruszyłem w życie dalej, starając się jedynie zapomnieć o zajściu, a nie przez nie coś zmienić…

Do czego zmierzam? Poniedziałek, w dwa dni po katastrofie, wydawał się być zwykłym dniem. Myśli krążyły jeszcze wokół Smoleńska, jednak życie powoli nabierało już zwyczajnego sobie tempa. Były jakieś kłótnie, jakieś spory, czy śmiechy w bliskim mi otoczeniu, ale nabierałem pewności, że nic bardziej znaczącego się już nie wydarzy. Gdy rodzice wrócili z pracy, zauważyłem, że coś jest nie tak… Podczas obiadu szybko wyjaśniło się, że ten poniedziałek mógł być dniem podwójnej żałoby – krajowej oraz… rodzinnej. A co gorsza, mogło się to zdarzyć wcześniej.

Po kolei: Samochód ma już 8 lat, do nowych dawno nie należy. Tym bardziej, że wymęczony jest przez pracę jako taksówka. Co chwilę woła o jakąś naprawę. Trzy tygodnie temu ojciec wymienił kierownicę razem z układem kierowniczym. Niby wszystko się udało, jednak podczas późniejszej jazdy, kierownica bardzo niemiłosiernie stukała na wszechobecnych w Polsce dziurach. Nie jestem mechanikiem i nie znam się na samochodach, ale to osobiście nie dawało mi spokoju. Ojciec natomiast zapewniał, że to nic poważnego, sprawdzał i to tylko jakiś plastik. Po wymianie, pierwszą jazdę miałem akurat ja. Bałem się, jednak wierzyłem, że to nic poważnego. Rzeczywiście było dobrze. Przez następne trzy tygodnie na co dzień jeździł ojciec, ja jednak nabierałem obaw i miałem złe przeczucia, dlatego odpuszczałem sobie kierowanie. W ten poniedziałek ojciec jak zwykle pracował. Jak mi potem opowiadał, chwilę przed samym zdarzeniem jechał nawet 100 km/h (oczywiście nie raz się to zdarzyło i różne były szybkości od rana tego dnia, jak i nawet większe przez te trzy tygodnie od naprawy). Krótko przed godziną 14.00, po tej dość szybkiej jeździe wraz z klientem, zjechał na parking przy jakimś hotelu. Poruszał się po tym parkingu najwyżej 20 km/h. Wtedy, przy w miarę lekkim skręcie w lewo… coś pękło. Kierownica nagle stała się zupełnie luźna. Obracanie nią nic nie dawało, a samochód uparcie poruszał się dalej w lewo i dosłownie o włos minął stojącego obok mercedesa. Auto, bez szkód zatrzymane, zostało odwiezione lawetą do mechanika, a naprawa potrwała krótko i była niedroga. Przyczyną awarii było zmiękczenie materiału, wywołane jego starością. Można było temu zapobiec, jednak nikt nie pomyślał, że to stukanie może być czymś tak poważnym i mieć taki skutek.

Mam świadomość, że są straszniejsze zdarzenia, z których ludzie wychodzą cało. Ale dla mnie to może być długo tym najstraszniejszym. Nie wiem co los zgotuje… Wiem tylko, że mój ojciec otrzymał od losu drugi bilet na życie, podobnie, jak ludzie rezygnujący z lotu. I nie tylko on – otrzymała go cała moja rodzina. Przecież aż strach pomyśleć, co by było, gdyby to stało się chwilę wcześniej, przy prędkości 100 km/h, podczas zwykłego zmieniania pasa na drodze szybkiego ruchu… Tego moje myśli nie są w stanie przyjąć. Tak samo jak i tego, gdyby to stało się podczas jechania w odwiedziny do siostry, czy kogokolwiek innego, całą rodziną… Albo jakbym jechał akurat sam, tak jak dzień wcześniej, i spowodował poważny wypadek? Wszyscy uznaliby, że jechał młody gnojek, który ledwo dostał prawo jazdy, a już szaleje i zabił niewinnych przez swoją głupotę i brak wyobraźni. Kto wtedy by wiedział lub chociaż pomyślał, ze wina leżała w jakimś “zmiękczeniu materiału”, przez co straciłem panowanie? Nikt, na pewno. Tymczasem zdarzyło się to ojcu w sytuacji zupełnie niegroźnej. Czy to jest jakieś ostrzeżenie? A może zwykłe niedopatrzenie losu?…

Nie wiem też, czego ten los ode mnie wymaga, że już drugi raz w dość znaczny, chociaż tym razem nie bezpośredni, sposób mnie ocalił. Zastanawiam się nad tym, ale w tej chwili bardziej cieszę się, że moim bliskim nic się nie stało, niż tym, dlaczego mnie nic się nie stało. Wystarczyła dosłownie chwila, by poniedziałek 12. kwietnia na zawsze odbił się w moim kalendarzu, jako dzień tragiczny.

Nasuwa mi się myśl, ile to tragedii na co dzień dzieje się na świecie, których można by było uniknąć w prosty sposób? Gdyby zwracano uwagę na te drobne szczegóły, takie jak te stukanie w kierownicy. Często właśnie takie szczegóły potrafią stworzyć ogromne, zupełnie niepotrzebne, zagrożenie, lub doprowadzić do śmierci… W przypadku katastrofy ze Smoleńska możliwe, że przyczyną również było małe niedopatrzenie lub niewielka usterka. Ale, nawet gdyby, to ludzie i tak machną na to ręką, pomyślą że to ich nie dotyczy i pójdą dalej, pogłębiając swoje dotychczasowe błędy i kusząc przez nie los, który w pewnym momencie po prostu się od człowieka odwróci. Nie wiadomo, ile tych “biletów na życie” mu jeszcze w puli zostało…

Pamiętnikowe Gdyby wszystkie zmiany przychodziły tak łatwo?

Brak komentarzy »

Wywracając życie do góry nogami, miałem znikomą nadzieję, że za chwilę ponownie nie stanie na nogach lub ze złości nie kopnie mnie butem w twarz… I tu życie ponownie mnie zaskoczyło. Szybko nauczyło się chodzić na rękach, mając gdzieś moje znikome nadzieje.

Po co mi blokowanie wszystkiego, jeśli sam mogę doskonale nad tym zapanować? Wystarczył tylko mały pstryczek w nos, tak, jak mówiłem.

———————————————–
W ostatnich dniach stoczyłem bój o bloga (nawet o dwa). Jednak, gdy szanse na odzyskanie ich były w sumie żadne, przygotowałem miejsce gdzie indziej i chciałem tam odtworzyć blog. Po każdym wpisie robię kopię całości i trzymam ją w bezpiecznym miejscu. Nie ufam wszystkiemu, co elektroniczne, taka już ma natura. Tymczasem co się dzisiaj okazało? Wszystko działa, a na dodatek sprawniej, niż dotąd. Panowie administratorzy się postarali, za co jestem im bardzo wdzięczny.

Pamiętnikowe Postanowiłem wziąć się za siebie…

Brak komentarzy »

Jestem na siebie zły. Ta złość nabiera siły i chyba przekroczyła poziom oznaczony linią MAX, bo w końcu postanowiłem działać, a prócz postanowienia, także podjąłem te działania. A to już COŚ. Do matury miesiąc – czasu dużo, ale też i niewiele. Muszę zdać wszystkie 5 egzaminów na minimum 50% – to najmniejszy próg, który mnie zadowoli i jaki dopuszczam do swoich myśli. Czemu nie 60% czy 80%? Sądzę, że na tyle mam szanse tylko z co najwyżej 3/5 egzaminów. 50% jest taką granicą w miarę bezpieczną. Dzisiaj rano przygotowywałem od strony technicznej to, co zaplanowałem w nocy. Przyznaję, bez drastycznych metod mój plan wziąłby w łeb po dwóch-trzech dniach – jestem za słaby, nie mam dużego samozaparcia, a na dodatek uzależnienie od Internetu w moim wypadku jest wielce prawdopodobne (zwykle, gdy człowiek jest uzależniony, chorobliwie się tego wypiera i uważa innych za wariatów).

Nie będę w tym czasie przejmował się niezdecydowanymi ludźmi czy przykrym przez nich olewaniem – nie mam na to czasu. Ludzie przestają dla mnie istnieć, chyba, że ktoś będzie potrzebował mojego istnienia – wtedy z przyjemnością dla takich będę w miarę możliwości. Internet odchodzi na bok, a ponieważ, jak wspominałem, nie mam wystarczającego samozaparcia, to wspomogę się opcją blokowania stron w moim routerze. Od poniedziałku do piątku po prostu nie istnieje kurnik, forum klanowe czy nasza-klasa. To samo tyczy się demotywatorów, pazyla, a nawet last.fm czy wrzuty. By się zbytnio nie przemęczyć, to na złapanie oddechu w weekend będę mógł sobie poserfować, zostawiłem taką lukę. Dostęp na co dzień zostawię sobie do facebook’a i samotne-szczęście, z prostej przyczyny – nie pochłaniają mi wiele czasu, a poza tym z “fejsbuka” dowiem się, co tam świta na innych portalach. To samo tyczy się innych blogów. Co do gadu-gadu, to jeszcze się zastanowię, czy czasem nie wykorzystać sprytnej opcji w avast!, ponieważ komunikator w moim wypadku także jest niebezpiecznym mordercą wolnego czasu, którego nie mam.

To nie jest tak, że nie wyobrażam sobie dnia bez neta. Nie, nie, nie! Nie potrzebuję ośrodka odwykowego! Tylko zwykłego punktu zaczepienia, takiego małego kopa, i to wystarczy. To właśnie będzie takim punktem. Łatwiej zapanować nad jedną rzeczą (konfiguracją routera, w którą muszę wejść, wpisać hasło, i odblokować) i tak ćwiczyć silną wolę, niż panować nad wszystkimi stronami, na które na co dzień mnie kusi wejść (a na których teraz, na czarnym tle widzę napis “Web Site Blocked by Router Firewall”).

Nie piszę tego tutaj dla kogoś, a raczej dla siebie. Jak zapomnę o planie, a zobaczę notkę, to sumienie nie da mi spokoju, że kolejny raz siebie oszukałem i szybko powrócę na słuszną drogę. Ma to działać nawracająco. Przecież nikt inny mi w tym nie dopomoże, bo nikogo moja przyszłość nie obchodzi, nawet wielkich… albo nie, starczy, nieważne, nie istnieją. Notki na blogu czasem się pojawią, a jeśli wszystko mi się uda, to po maturze stworzę blog czysto techniczny, gdzie takich “smętów”, jak tu, nie będzie, tylko ciekawe artykuły. To tylko plany, a plany mają to do siebie, że lubią się zmieniać. Jeden tylko plan nie ma prawa się zmienić – ten, o którym pisałem na początku. Inaczej… będzie źle.

Na koniec cytat, który mi się spodobał i który uświadomił mi kolejny obraz szczęścia, którego ciągle szukam:

-Jak się nazywa to, kiedy czujesz się dobrze, jesteś zadowolony i chciałbyś, żeby tak już zostało?
-Ja bym to chyba nazwał szczęściem…

~Terry Pratchett „Mort”

Tagi: , ,

Pamiętnikowe Nastrój świąt kompletnie mi się nie udziela.

Brak komentarzy »

Czy jedną z przyczyn samotności może być umiejętność dostosowania się do wymagań innych, kosztem własnych celów i wymagań? Bo jeśli tak, to dlaczego u innych takie zachowanie procentuje, a tylko u mnie jest wadą.

Nie pasuję tam. Nie pasuję tu.
Szukam i znaleźć nie mogę swojego miejsca.
…takiego jeszcze nie stworzono?

——————————————————————————————————————-

Przy okazji… Odświeżyłem bloga i naprawiłem komentarze (nawet nie wiem, w którym momencie popsułem moduł komentarzy…). Mam nadzieję, że jeśli ktokolwiek tu wchodzi, to ślad po sobie zostawi.