Archiwum kategorii ‘Pamiętnikowe’

Pamiętnikowe Sen, oparty na realiach?

Brak komentarzy »

Zwykle człowiek, gdy śni mu się coś złego, ma zwyczaj budzić się z przerażeniem w oczach, od razu gdy tylko coś złego ma mu się stać w tym śnie. Ja tak miałem zawsze, jednak tym razem to nie był taki normalny bezsensowny koszmar. To był sen, który trwał parę godzin, a po obudzeniu musiałem przemyśleć i zrozumieć jego sens, ponieważ pamiętałem każdy szczegół. Myślę, że sen odnosił się do aktualnych przeżyć i jest to warte przeczytania. Interpretacja tajemniczych miejsc i postaci jest na samym końcu – sam na początku nic z tego nie rozumiałem, więc tak trzeba to przedstawić. Sen jest prawdziwy, nie zmyśliłem żadnego słowa – wierzcie lub nie.

Zasnąłem koło 23.00. Już wcześniej czułem, że jest dziwnie, jakby coś miało się wydarzyć. Rano okazało się, że słusznie przeczuwałem. Otóż w owym śnie byłem, a prawdopodobnie mieszkałem, w potężnym, czteropiętrowym zamku, bogato wyposażonym w piękne meble, żyrandole, dywany. Prócz mnie, w tym zamku były także moje dwie kuzynki (pamiętam dokładnie ich twarze), tajemnicza Hrabina (tak ją nazywali inni), na którą miałem zakaz patrzenia, nawet na jej plecy, a także grupa kilkudziesięciu osób, którą nazwałem Złymi Ludźmi – nie widziałem twarzy żadnego z nich, a źli, ponieważ kazali mi coś złego zrobić, o czym dalej.

Sen zaczyna się od momentu, w którym znajdowałem się z tymi Złymi Ludźmi w jednej z komnat zamku. Panowała zupełna ciemność, widziałem tylko kontury ich twarzy. Źli Ludzie kazali mi wyskoczyć z balkoniku tej komnaty. Nie mając wyboru, podszedłem do balustrady. Ujrzałem przepaść. Cztery piętra w dół (a na dole piękny ogródek z zieloną, równo przystrzyżoną trawą – pamiętam nawet takie szczegóły…). Ta odległość mnie przeraziła. Z tego balkoniku jednak widziałem także komnatę tajemniczej Hrabiny. Znajdowała się kilka metrów obok, prostopadle do miejsca, w którym się znajdowałem, na trzecim pietrze – to było ostatnie piętro tamtej części zamku. Spytałem się Złych Ludzi:

  • Czy mogę iść do komnaty hrabiny i tam wyskoczyć z okna?
  • Tak – odpowiedział jeden kobiecy głos, spośród wszystkich obecnych.

Wtedy spojrzałem jeszcze raz przez okno w dół i spytałem:

  • Ale tutaj są cztery piętra i skacząc na pewno się zabiję. A tam są tylko trzy. Czy to wystarczy, abym się zabił?
  • Tak, wystarczy – odpowiedział ten sam kobiecy głos.
  • To ja już pójdę – powiedziałem.

Źli Ludzie przepuścili mnie bez problemu. Wyszedłem czym prędzej i pobiegłem korytarzem w kierunku komnaty hrabiny. Zostawili mnie samego, nikt za mną nie poszedł, nikt nie chciał dopilnować, bym na pewno to zrobił, co miałem.

Szybko odnalazłem właściwą część zamku, jednak wiedziałem, że nie mogę do niej wejść, bo Hrabina w niej była. Mimo tego jednak wszedłem, po cichu, przez wielkie drzwi i wyjrzałem zza rogu. Był tam długi, prosty korytarz, a tym korytarzem szła Ona, w przeciwną stronę. Pomimo, że wiedziałem, że nie mogę na Nią patrzeć nawet od tyłu – patrzyłem i nie mogłem oderwać wzroku. Trwało to chwilę, po czym zniknęła za rogiem. Poczułem się wtedy bardzo dziwnie. Miałem chęć pobiec, by popatrzeć na Nią zza kolejnego rogu, jednak pamiętałem, że mam inne zadanie. Zapomniałem więc o Niej i wykorzystując okazję, ruszyłem szukać miejsca mojego przeznaczenia.

Ta część zamku była strasznie rozległa. Posiadała wiele ślepych zaułków, korytarzy bez wyjścia, wiele pokoi, mniejszych i większych. Była niczym mały labirynt. Nigdy tutaj nie byłem, więc raz dwa zabłądziłem. Miotałem się to tu, to tam, szukałem właściwej komnaty, jednak nie mogłem do niej trafić. Minęło sporo czasu, byłem bardzo zmęczony. Wybiegłem na jakiś korytarz, na którym jeszcze nie byłem i w tym momencie zauważyłem w oknie znajome miejsce. Kilkadziesiąt metrów naprzeciw okna była komnata Hrabiny, w której miałem się znaleźć. Zastanawiałem się, co mam teraz zrobić. Miałem tam dawno być, wykonać moje zadanie, a ja zabłądziłem. Co będzie, jak Źli Ludzie zaczną mnie szukać?

W tym momencie przypomniałem sobie o moich kuzynkach. Wiedziałem, jak do nich trafić, znałem ich komnatę i drogę do niej na pamięć, więc pobiegłem. Bez problemu odnalazłem to miejsce. Wszedłem i na progu już powiedziałem do nich:

  • Musicie mi pomóc! Ukryjcie mnie. Wszystko popsułem jak zwykle. Nawet zabić się nie potrafię!
  • Dobrze, chodź, ukryjemy Cię – powiedziały jednocześnie – tylko szybko, nim Ktoś wróci.

Ten Ktoś nie wiem kim był, dlatego tak nazwałem tę osobę. Ktoś miał wrócić za chwilę i wejść tu do pokoju, dlatego czym prędzej wskoczyłem między łóżko, a ścianę. Było tam sporo miejsca. Jednak to łóżko było krótkie, więc albo wystawała mi głowa, albo podkurczone kolana ponad łóżkiem. Jedna z kuzynek wzięła kołdrę i przykryła mnie tak, aby nie było mnie widać. Po chwili przyszła ta tajemnicza Osoba. Nie weszła jednak do komnaty, a poprosiła, by kuzynki poszły z nią. One, bez zastanowienia, poszły. Zostałem zupełnie sam.

W tym momencie pojawił się ostatni motyw tego snu. Leżąc za tym łóżkiem ukryty, usłyszałem dziwne dźwięki. Prawdopodobnie duchy. Na pewno kojarzycie, jak w horrorach chodzi duch po strychu, to skrzypi podłoga, prawda? Tak samo było w tym śnie. Skrzypiała podłoga pod naciskiem kroków tych istot. Kroki te zbliżały się do mnie…

W tym momencie wybiła 6.00 na zegarku w realnym świecie. Nie wiem czemu, ale punktualnie o tej godzinie obudziłem się, spocony i zmęczony, jakbym biegł maraton. Dokładnie w tym momencie usłyszałem skrzypienie podłogi w swoim domu na korytarzu, tak jak we śnie… Przestraszyłem się bardzo. Jednak po chwili usłyszałem pstryknięcie włącznika światła w kuchni i zorientowałem się, że to ojciec szykuje się do pracy.

Po chwili zasnąłem znowu. Jednak ten sen już nie powrócił.

Dziwny sen, prawda? Wydaje się pewnie śmieszny i bezsensowny. Jednak dla mnie nie. Po dogłębnym zastanowieniu się, przyporządkowałem postaci, które odgrywały rolę w tym śnie, do konkretnych osób z życia, a zamek i miejsca w nim – do sytuacji z życia. I tak:

  • Źli Ludzie – to wszyscy, którzy mnie nie lubią. Wszyscy, którym ewentualna moja śmierć jest obojętna. Jest ich wiele, dlatego w śnie także było ich wiele. Sam motyw zabicia się, pod przymusem jakby, pokazuje, że wiele razy miałem takie myśli przez inne osoby, które swoim byciem wymagały tego ode mnie – niszczenie psychiczne, itd.,
  • Osoba przemawiająca do mnie w ciemnej komnacie, każąca mi skakać i pozwalająca iść gdzie indziej skoczyć – to była Gosia. Skojarzyłem ten głos i jej obojętność, którą okazywała mi każdego dnia ostatnimi czasy. Tak samo obojętne było, czy skoczę, i gdzie skoczę, jak to, czy byłem z nią, czy nie, i co się ze mną działo. Jestem tego pewien,
  • Tajemnicza Hrabina – pasuje również jednoznacznie. Jest tylko jedna osoba, na którą chciałbym patrzeć, a patrzeć już nie mogę. Jedna, na którą zakazaliby mi patrzeć, a ja patrzyłbym z ukrycia. Jedna, za którą chciałbym pójść. I jedna, przy której musiałem odpuścić, po czym straciłem ją w ogóle. Jedna. Tu jednak pozostanie domysł (będzie na Ciebie, Ano, jeśli to było złe wyjście z tym domysłem),
  • Kuzynki – były prawdziwe. Odgrywały też ważną rolę. To ostatnio jedyne osoby, które, jak sądzę, mnie lubią i rozumieją. Dlatego mnie ukryły. Nie rozumiem tylko momentu wyjścia ich. Jednak…
  • jest jeszcze tajemniczy Ktoś, który te kuzynki zabrał. Nie wiem, kto grał tę rolę. Myślę, że to była po prostu taka osoba, która zawsze wygrywa ze mną w bezpośrednim pojedynku. Taka, która w chwilę zabiera coś, o co walczę wiele dni. Czyli takie uosobienie osób wygrywających, będących lepszymi ode mnie. Ten Ktoś wszedł i zawołał kuzynki, a one mnie zostawiły. Zostałem sam z problemem.
  • Duch/y – nie rozumiem jego/ich roli, prawdopodobnie dlatego, że obudziłem się w nieodpowiednim momencie – może budząc się później, dowiedziałbym się, co robił/y w tym śnie i co znaczą.
  • Potęga, rozległość zamku, w którym się znajdowałem – zamek był obrazem życia. Te komnaty, do których przypadkiem trafiłem błądząc, te wszystkie korytarze – były drogami, które człowiek może podjąć, na które trafia często przypadkiem, nie wiedząc do końca, czemu się tu znalazł. A ślepe korytarze i zaułki były po prostu błędami, które popełniłem i błędnymi drogami, którymi podążyłem.
  • Gdy błądziłem, poszukując komnaty, w której miałem się znaleźć, zobaczyłem ją przez okno, kilkadziesiąt metrów przede mną. To też ma swój ukryty sens. Było to po prostu ukazaniem, że zawsze staram się dojść do tego celu, niekoniecznie dobrego. Często jednak mijam go, a potem patrzę na niego z innej perspektywy. Jest daleko, za szybą, już niedostępny dla mnie. Wtedy rezygnuję z niego, ponieważ nie mogę do niego trafić i wolę się ukryć…

Idealny przykład jest widoczny teraz… Dążyłem do celów, jednak straciłem je z oczu, pobłądziłem, zostałem sam. Na niektóre rzeczy, do których dążyłem, mogę teraz popatrzeć tylko zza szyby, bo już są nieosiągalne. Zrezygnowałem więc, ukryłem się, co oddaje wyłączony już dwa dni telefon i nieobecność w świece wirtualnym, a także poprzednia notka na blogu.

Dla niektórych to jest co najmniej dziwne, ale tak naprawdę nikt nie zna moich odczuć. Żyję kilkanaście lat i jeszcze żadnego snu nie pamiętałem, a jeśli już pamiętałem, to po części, bez szczegółów, i bez żadnego przesłania. Takie coś jeszcze mi się nie zdarzyło, więc to nie może być przypadek. Dlatego też nie mogło pozostać bez interpretacji. Wpisuję to na bloga, jako do pamiętnika, bym mógł do tego wrócić kiedyś.

Pamiętnikowe Dlaczego.

Brak komentarzy »

Dlaczego umiem rozwiązywać problemy innych ludzi, umiem czerpać z tego radość, ale nie potrafię poradzić sobie z własnymi problemami?

Dlaczego z tymi własnymi problemami zostaję sam i nikt ich nie widzi, gdy ja widzę problemy innych, na których mi zależy, i sam z siebie chcę pomóc, choć rzadko potrafię?

Dlaczego wszystko działa na odwrót?
Myśląc, że mogłoby z czegoś być coś więcej, niż jest – mylę się.
Nie chcąc zranić – ranię.
Chcąc być dobry – wychodzi, że jestem zły.
Chcąc być lubiany – odpycham ludzi…

Jeśli tak, to…
Już nigdy nikogo nie skrzywdzę moim sercem. A może raczej jego brakiem…
Mam obiecać? Obiecuję.

Chciałbym nie istnieć.
Albo zaistnieć na nowo.
Albo cofnąć się parę lat wstecz…
Wiele bym zmienił.
Poczynając od siebie samego, a kończąc na mnie.

Lecz nie pozostanie mi nic innego, niż spróbować wszystko zapomnieć, wszystkich zapomnieć, zniknąć, a za jakiś czas się pojawić, układając ten życiowy bałagan na nowo i licząc, że w końcu ktoś mi w tych porządkach pomoże.

Pamiętnikowe Przykre zdarzenie, które natchnęło.

Brak komentarzy »

Nic nie miałem zamiaru napisać dzisiaj, ponieważ nic istotnego się nie zdarzyło. Normalny dzień – nazwałbym go nawet mianem nudny. Jednak, przypadkiem spoglądając przez okno, zauważyłem coś, co znowu wywołało we mnie myśli…

Otóż jakieś 100 metrów od mojego bloku jest ulica, po której prócz bardzo dużej ilości samochodów, jeżdżą autobusy na linii 76 i 93. Nie wiem, jak to dokładnie było, bo moją uwagę zwróciły migające niebieskie światła karetki, a potem także żółte światła awaryjne autobusu – czyli już było po samym zdarzeniu. Jedyne, co przychodzi na myśl, to to, ze autobus kogoś potrącił… Przejścia dla pieszych tam nie ma, jednak na dziko każdy przechodzi (ja także, wiele razy), mimo zakrętu, przez który widoczność jest bardzo słaba. I stało się… Komuś się nie poszczęściło. Ktoś nie spojrzał. Ktoś podjął złą decyzję. Myślę, że ta decyzja kosztowała życie… Ludzie się zbiegli, policja przyjechała, chodzili, oglądali, a wszystko trwało ponad pół godziny – trudno więc sądzić inaczej.

Stąd zaraz zastanawiam się, co było przyczyną… Zamyślenie, jakieś problemy, które na chwilę zaćmiły przytomny umysł tamtej osoby, przez co, bez spojrzenia, nogi poniosły prosto akurat pod koła autobusu? Tak sobie pomyślałem, bo w moim przypadku ostatnio takie zamyślanie zdarza się często. Spokojnie mogę wyliczyć dokładnie sytuacje z ostatnich czasów, w których o włos nie straciłem zdrowia (oby tylko), przez zamyślenie, zasłuchanie w muzyce z empetrójki, odpłynięcie gdzieś na chwilę w marzeniach, od problemów i doczesnego świata. Jedną taką sytuację mam cały czas przed oczami i uważam za cud, że tu jestem, naprawdę (kiedyś o tym napiszę na pewno). Choć zdarzyło się to 3,5 roku temu w lipcu, to ja pamiętam, jakby było wczoraj. I dziwię się, po co została mi dana taka szansa (którą można odczytać jako poważne ostrzeżenie bym na siebie uważał), jeśli nic swoim życiem nie wnoszę? Po prostu jestem…

Może jest dla mnie jeszcze jakiś plan, o którym sam nie wiem?…

Pamiętnikowe Walentynki inne, niż by sie chciało…

Brak komentarzy »

Walentynkowe popołudnie w domu. Jedząc obiad, zdołałem zauważyć, że mama ledwo powstrzymuje się, by coś powiedzieć, a tata dziwnie podejrzliwie na mnie zerka co chwilę. Nie musiałem długo czekać, by moje podejrzenia się potwierdziły. Chcieli poruszyć ten temat, o którym ja już dawno zapomniałem…

Mama: Dawid, a co tam słychać w Radomiu, u Gosi?

[chwila ciszy]

Mama: Bo jakoś ucichło ostatnio…

[nadal liczę na to, że zrezygnuje z kontynuowania tematu, jednak wymowne spojrzenie żąda odpowiedzi...]

Ja: Wszystko w porządku.
Mama: Chyba nie bardzo, przecież to widać…
Ja: Tak? To jakoś późno o to pytacie.
Tata, który cały czas był obecny: A co Ty myślałeś. Już jakiś czas się nad tym zastanawiamy.
Mama: Dawno ta znajomość się skończyła?… Od razu po wyjeździe po studniówce, czy może na sam koniec wyjazdu?
Ja: Po.
Mama: Ona skończyła?
Ja: Tak.
Mama: Aha. Tak nagle, bez powodu? Nie podobało jej się tutaj, czy co?
Ja, z nieznacznym uśmiechem na twarzy: Uwierz, że sam do końca nie znam prawdziwego powodu. Zresztą, żeby było śmieszniej, to właściwie ta ‘znajomość’ skończyła się po Warszawie (początek stycznia), a po studniówce, to dopiero ja się o tym łaskawie dowiedziałem.
Mama: To przykre.. Nie spodziewałam się, że Gosia by była zdolna do czegoś takiego..
Ja: Skoro tak, to nie muszę chyba opisywać mojego zdziwienia. Jednak nie powiem, zbytnio mnie to wszystko nie zdołowało. Na wiele spraw dopiero teraz mogę spojrzeć obiektywnie, stojąc z boku. I od paru dni nasuwa mi się pytanie: Na co ja liczyłem, planując przyszłość z tak nieodpowiednią do tego osobą? I czy w ogóle jestem zdolny do wyboru tej odpowiedniej osoby..
[chwila ciszy]
Mama: Nie martw się. To nie pierwsza i nie ostatnia znajomość. Trafisz w końcu na odpowiednia osobę.
Ja: Znajomość nie pierwsza i może rzeczywiście nie ostatnia. Jednak miłość – nie pierwsza, a prawdopodobnie właśnie ostatnia.
Ja, wychodząc: Widzę miłość inaczej, niż inni. Dochodzę do wniosku, że nie ma osoby, która by potrafiła to odwzajemnić.

Po czym zamknąłem się w pokoju. Następne parę godzin biłem się z własnymi myślami, które ta rozmowa wywołała, jednocześnie wygrywając kolejne partie w makao i czekając, by wirtualny świat kolejny raz rozweselił i pozwolił uciec od myśli…

Pamiętnikowe Na dobry “złego” początek.

Brak komentarzy »

Ponieważ to jest mój pierwszy wpis, inaugurujący działalność tego bloga-pamiętnika, na początek wyjaśnię może, czemu nadałem mu akurat taką nazwę.

Otóż szukałem nazwy, która będzie na swój sposób unikalna. Te wszystkie wydarzenia, które ostatnio się mi przytrafiły, nasunęły mi nazwę nie zasługuję na szczęście, jednak oczywiście była za długa i niezbyt pasowała. Ostatnio moje myśli skupiają się właśnie wokół szeroko pojętego szczęścia. Powoli dochodzę do wniosku, że szczęściem dla mnie jest żyć z daleka od ludzi, samotnie, bo to daje mi aktualnie pewną wewnętrzną radość. Jednak uważam także, że mógłbym dawać szczęście wielu ludziom, gdyby tylko inni byli na tyle dojrzali, by to zauważyć i traktować mnie na równi, a nie w gorszych kategoriach. Stąd właśnie, po połączeniu tych dwóch myśli, powstało owe samotne szczęście, które stało się nazwą mojego bloga.

Poza tym zdaję sobie sprawę, że nikt nie będzie tego czytał, bo niby kto ma to robić? Ale nie interesuje mnie to. Piszę to dla siebie, by kiedyś do tego wrócić i być może pośmiać się ze swojej głupoty czy dziwnych problemów, mając obok siebie kochającą żonę i dziecko. Nie wiem co będzie, ale to moje marzenie. Tylko marzenia się nie spełniają… W każdym razie nie interesuje mnie czyjeś niezadowolenie, wyśmiewanie, obgadywanie za plecami, śmianie się z wpisów, itd. Nie obchodzi mnie to, po prostu. To świadczy tylko i wyłącznie o tamtych osobach, a po mnie spływa (ewentualnych takich komentarzy usuwać nie będę, wolność słowa panuje także i tu).

Co dziś za dzień? A, no tak… Dziś walentynki, 14. lutego, roku 2010 poniekąd… (więcej…)