Pamiętnikowe → Pustka.
Przez ostatnie dni spoglądając na mnie można było odnieść wrażenie, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Na co dzień pełen radości, uśmiechu i życzliwości. Nie zaprzeczę, ale też się nie zgodzę. Przecież problemy nie mają zwyczaju same, dobrowolnie uciekać. To tylko powierzchowność. To swego rodzaju ucieczka, którą staram się stworzyć, by kontroli nie przejęło wnętrze – zagubione, zakłopotane, pomieszane. Prawdziwy humor jest trwały. Nie można go zdmuchnąć lekkim chuchnięciem, zburzyć małym pstryczkiem, przestraszyć w paru słowach. Prawdziwego humoru nie mam. Nagłe wyrwanie z tego abstrakcyjnego, bezproblemowego świata, który sobie wytworzyłem na święta, jest niczym zepchnięcie do kanionu problemów, na brzegu którego od dawna balansuję.
Ile to już razy miałem wrażenie, że wiem czego chcę i do czego dążę. Ile razy myślałem, że los stoi po mojej stronie i teraz wszystko się ułoży. Ile razy liczyłem na to, iż podejmuję dobre decyzje. To tylko wrażenia. To błędne myśli, mylne liczenie, wręcz abstrakcja. Kolejny dzień i tak pokaże, że nad niczym nie mam władzy, a moje decyzje podjęte wczoraj – dzisiaj są już tylko kolejnym błędem, na który tylko machnę ręką. Zastanawiam się, czy jest jakaś przystań na tej rwącej rzece, by móc choć na chwilę się zatrzymać? By obejrzeć się za siebie, spojrzeć naprzód. Pomyśleć, rozważyć i zdecydować: zawracam, za wszelką cenę, nawet wywrócenia łodzi mimo, że pływać nie umiem, lub wypływam dalej, dam się ponieść nurtowi, lekko tylko sterując wiosłem na boki, by nie rozbić się o brzeg… Obawiam się, że na zawrócenie za późno. Musiałbym cofnąć się do samego źródła tej rzeki, a wodospady można pokonać tylko w jedną stronę. Jeden cudem przepłynąłem parę dni temu.
Czas decyzji się zbliża. Potrzebuję porady, pomocy. Często krzyczę, lecz nikt nawet nie zwraca uwagi. Czuję niewyobrażalną pustkę wokół siebie. Mam rodzinę, która kompletnie nie widzi moich problemów, nawet gdy o nich mówię. Zajęci są sobą, czubkami swoich nosów, a ja stoję obok, odrzucony i nie potrzebny, służący czasem jedynie jako rozrywka i podręczny “rozweselacz”. Mam przyjaciół, ale ja już tak naprawdę, przyznaję, że nie wiem, co to jest “przyjaźń”. Nie znam już prawdziwej wartości tego uczucia, a nie mogę pytać o coś kogoś, komu przestaję ufać lub nie ufam wcale. W końcu mam też siebie – zagubionego i bezradnego. Chcącego działać, a nic nie mogącego zrobić. Mającego tyle do powiedzenia, układającego całe dni w myślach, a gdy przychodzi czas na działanie – nie robiącego totalnie nic poza udawaniem, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i nie ma się o czym pogadać. Nic poza graniem nędznego “zamulacza” i biciem się z kolejnymi myślami.
Nie będzie to kolejny wpis zapisany w szkicach, o nie. Znajduje się tam już pewne opowiadanie i trzy inne wpisy, których nigdy nie opublikuję (nigdy). Tę notkę publikuję. I zupełnie na koniec napiszę, że mam pretensje do wielu osób, jednak sam nigdy nie byłem dobrym przyjacielem. Przyjaźń to szczerość do bólu, a ja taki być nie umiem w stosunku do nazywanych tym mianem. I jest też jedna rzecz, która mnie niszczy, którą muszę z siebie wyrzucić, a o której chyba nigdy nie będę miał z kim pogadać. Takie zaufanie nie istnieje, straciłem w nie wiarę całkiem niedawno. Będę tłumił to w sobie kolejne lata i nic z tym nie robił, a jeśli zniknę już za kilka lat – pamiętajcie, że to właśnie przez to, że nikt nie zwrócił uwagi, nikt mi nie pomógł, a ja nic z tym nie zrobiłem. Czuję zimny oddech na swoim karku, każdego dnia wyraźniej…