Minęły zaledwie 4 dni od katastrofy prezydenckiego samolotu, która wstrząsnęła całym naszym narodem. Katastrofa, która zdarzyła się w rocznicę mordu Katyńskiego, nie powinna pójść w zapomnienie. Konieczne jest wyciągnięcie odpowiednich wniosków, a najpierw przemyślenie tej całej zaistniałej sytuacji. Nie można pozwolić, by śmierć tylu tysięcy ludzi, a teraz kolejnych 96 osób, przeszła tylko falą, często udawanej, żałoby po świecie, a po paru dniach życie wróci do normy i popełniać będziemy te same błędy, jakby zupełnie nic się nie stało.
Zastanawiacie się, po co to piszę, prawda? Przecież każdy to powinien wiedzieć, żadna nowość. Okazuje się, że właśnie nie… Tak naprawdę takie lub podobne zdarzenia nie wszyscy są w stanie przemyśleć. Większość ludzi machnie ręką, stało się to trudno i idzie dalej, zatrzymując się tylko na chwilę, albo nawet wcale. Opowiem wam pewną historię…
Media w ostatnim czasie wręcz dusiły nas informacjami dotyczącymi katastrofy. Często dziennikarze podawali niepoparte żadnymi dowodami domysły, mącąc ludziom w głowach. Jednak parę informacji zgadzało się z prawdą. Wśród nich była ta, że parę osób, które powinny znaleźć się w pechowym samolocie – nie wsiadło do niego. Powody były różne. Jedna osoba się spóźniła, inna odstąpiła miejsce komuś, a jeszcze inna pojechała pociągiem lub samochodem, ponieważ miała dziwne przeczucia. Nie pamiętam dokładnej ich ilości, wiem o około czterech takich osobach, a nazwiska akurat tutaj są nieistotne. Te parę osób, z różnych powodów, otrzymało tą samą szansę. Coś, co ja osobiście nazywam “drugim biletem na życie”. Nie wsiedli do samolotu śmierci, coś ich powstrzymało, ktoś poleciał za nich. Nie zginęli… W pewien sposób oszukali los, choć to może właśnie on chciał z jakiegoś powodu ich ocalić. Wiedziałem o takich przeczuciach. Wiedziałem też, że takich przypadków wybawienia się od śmierci, zdarzyło się już wiele. Pamiętam, że sam, niecałe 7 lat temu w lipcu, otrzymałem od losu drugi bilet na życie (tej sytuacji jeszcze tu nie opisałem, ale zrobię to w najbliższym czasie). Mam jednak wrażenie, że tej danej mi szansy nie wykorzystałem tak, jak powinienem… Na pewno nie zatrzymałem się na dłużej, niż na chwilę, po czym machnąłem ręką i ruszyłem w życie dalej, starając się jedynie zapomnieć o zajściu, a nie przez nie coś zmienić…
Do czego zmierzam? Poniedziałek, w dwa dni po katastrofie, wydawał się być zwykłym dniem. Myśli krążyły jeszcze wokół Smoleńska, jednak życie powoli nabierało już zwyczajnego sobie tempa. Były jakieś kłótnie, jakieś spory, czy śmiechy w bliskim mi otoczeniu, ale nabierałem pewności, że nic bardziej znaczącego się już nie wydarzy. Gdy rodzice wrócili z pracy, zauważyłem, że coś jest nie tak… Podczas obiadu szybko wyjaśniło się, że ten poniedziałek mógł być dniem podwójnej żałoby – krajowej oraz… rodzinnej. A co gorsza, mogło się to zdarzyć wcześniej.
Po kolei: Samochód ma już 8 lat, do nowych dawno nie należy. Tym bardziej, że wymęczony jest przez pracę jako taksówka. Co chwilę woła o jakąś naprawę. Trzy tygodnie temu ojciec wymienił kierownicę razem z układem kierowniczym. Niby wszystko się udało, jednak podczas późniejszej jazdy, kierownica bardzo niemiłosiernie stukała na wszechobecnych w Polsce dziurach. Nie jestem mechanikiem i nie znam się na samochodach, ale to osobiście nie dawało mi spokoju. Ojciec natomiast zapewniał, że to nic poważnego, sprawdzał i to tylko jakiś plastik. Po wymianie, pierwszą jazdę miałem akurat ja. Bałem się, jednak wierzyłem, że to nic poważnego. Rzeczywiście było dobrze. Przez następne trzy tygodnie na co dzień jeździł ojciec, ja jednak nabierałem obaw i miałem złe przeczucia, dlatego odpuszczałem sobie kierowanie. W ten poniedziałek ojciec jak zwykle pracował. Jak mi potem opowiadał, chwilę przed samym zdarzeniem jechał nawet 100 km/h (oczywiście nie raz się to zdarzyło i różne były szybkości od rana tego dnia, jak i nawet większe przez te trzy tygodnie od naprawy). Krótko przed godziną 14.00, po tej dość szybkiej jeździe wraz z klientem, zjechał na parking przy jakimś hotelu. Poruszał się po tym parkingu najwyżej 20 km/h. Wtedy, przy w miarę lekkim skręcie w lewo… coś pękło. Kierownica nagle stała się zupełnie luźna. Obracanie nią nic nie dawało, a samochód uparcie poruszał się dalej w lewo i dosłownie o włos minął stojącego obok mercedesa. Auto, bez szkód zatrzymane, zostało odwiezione lawetą do mechanika, a naprawa potrwała krótko i była niedroga. Przyczyną awarii było zmiękczenie materiału, wywołane jego starością. Można było temu zapobiec, jednak nikt nie pomyślał, że to stukanie może być czymś tak poważnym i mieć taki skutek.
Mam świadomość, że są straszniejsze zdarzenia, z których ludzie wychodzą cało. Ale dla mnie to może być długo tym najstraszniejszym. Nie wiem co los zgotuje… Wiem tylko, że mój ojciec otrzymał od losu drugi bilet na życie, podobnie, jak ludzie rezygnujący z lotu. I nie tylko on – otrzymała go cała moja rodzina. Przecież aż strach pomyśleć, co by było, gdyby to stało się chwilę wcześniej, przy prędkości 100 km/h, podczas zwykłego zmieniania pasa na drodze szybkiego ruchu… Tego moje myśli nie są w stanie przyjąć. Tak samo jak i tego, gdyby to stało się podczas jechania w odwiedziny do siostry, czy kogokolwiek innego, całą rodziną… Albo jakbym jechał akurat sam, tak jak dzień wcześniej, i spowodował poważny wypadek? Wszyscy uznaliby, że jechał młody gnojek, który ledwo dostał prawo jazdy, a już szaleje i zabił niewinnych przez swoją głupotę i brak wyobraźni. Kto wtedy by wiedział lub chociaż pomyślał, ze wina leżała w jakimś “zmiękczeniu materiału”, przez co straciłem panowanie? Nikt, na pewno. Tymczasem zdarzyło się to ojcu w sytuacji zupełnie niegroźnej. Czy to jest jakieś ostrzeżenie? A może zwykłe niedopatrzenie losu?…
Nie wiem też, czego ten los ode mnie wymaga, że już drugi raz w dość znaczny, chociaż tym razem nie bezpośredni, sposób mnie ocalił. Zastanawiam się nad tym, ale w tej chwili bardziej cieszę się, że moim bliskim nic się nie stało, niż tym, dlaczego mnie nic się nie stało. Wystarczyła dosłownie chwila, by poniedziałek 12. kwietnia na zawsze odbił się w moim kalendarzu, jako dzień tragiczny.
Nasuwa mi się myśl, ile to tragedii na co dzień dzieje się na świecie, których można by było uniknąć w prosty sposób? Gdyby zwracano uwagę na te drobne szczegóły, takie jak te stukanie w kierownicy. Często właśnie takie szczegóły potrafią stworzyć ogromne, zupełnie niepotrzebne, zagrożenie, lub doprowadzić do śmierci… W przypadku katastrofy ze Smoleńska możliwe, że przyczyną również było małe niedopatrzenie lub niewielka usterka. Ale, nawet gdyby, to ludzie i tak machną na to ręką, pomyślą że to ich nie dotyczy i pójdą dalej, pogłębiając swoje dotychczasowe błędy i kusząc przez nie los, który w pewnym momencie po prostu się od człowieka odwróci. Nie wiadomo, ile tych “biletów na życie” mu jeszcze w puli zostało…